Dzisiaj szybko, acz nie do końca przyjemnie i dalej w temacie kremowania. Któregoś
pięknego dnia, tej wspaniałej deszczowej wiosny, z jaką mamy przyjemność
obcować, wybrałam się do Rossmana w poszukiwaniu kremu do stóp. O stopy staram
się dbać i smarowanie ich przed pójściem do łóżka nie sprawia mi tak ogromnych
problemów jak wcieranie kremu w dłonie w trakcie dnia. Toteż wyruszyłam na
poszukiwania swojego ideału. Plan był bardzo prosty. Coś, co by nawilżało, a i
jednocześnie delikatnie chłodziło zmęczone stopy. Idzie lato, a w związku z tym oprócz tego, że trzeba się przygotować na sezon sandałowy, to i po upalnym dniu
mamy prawo mieć stopy lekko opuchnięte. Nie mogłam znaleźć żadnego KREMU, który
miałby minimalne właściwości chłodzące, więc padło na ŻEL rossmanowskiej
marki FUSS WOHL.
Nie wiem, czy mam prawo wypowiadać się na temat tego
kosmetyku z dwóch powodów. I tak to uczynię, ale chcę jasno i wyraźnie
sprecyzować, że mam co do tego pewne wątpliwości. Mianowicie, jest to mój
pierwszy specyfik do stóp w takiej formie. Być może ma on właśnie tak działać,
jak działa. A po drugie, nałożyłam go na stopy i nogi tylko raz. I wybaczcie,
ale nawet dla wiarygodności tego bloga drugi raz tego nie uczynię.
Mimo że nie jest to to, czego szukałam i oczekiwałam, to konsystencja żelowa produktu
jest całkiem przyjemnym rozwiązaniem. I być może nasz związek byłby długi i szczęśliwy, ale jest to jedyna zaleta tego
produktu. Po wyciśnięciu żelu z tubki na pierwszy plan wysuwa się zapach.
Bardzo drażniący i intensywny, który można określić jako
alkoholowo-ziołowy. Jeśli kiedyś miałyście szansę powąchać lub zaaplikować
sobie na twarz tonik firmy Clean&Clear to na pewno wiecie o czym mówię. Nic dziwnego, że zalecają, aby trzymać ten produkt z dala od kontaktu z oczami. Dwa puste oczodoły po takim spotkaniu murowane. Tak śmierdzi, że aż szczypie w oczy. W wypadku tego rossmanowskiego cuda, opary
w pomieszczeniu utrzymywały się jeszcze dobrych kilka godzin. Żel wchłania się
dość szybko, ale zaraz po nałożeniu pojawia się na skórze lepka warstwa. Szczególnie
uciążliwa na dłoniach. Uczucie chłodzenia nie należy również do tych
przyjemnych, nie jest to lekkie mrowienie, ale wręcz palący chłód. Mnie
przypominający uczucie po posmarowaniu skóry Amolem w czasie choroby. Jak
wspominałam wyżej, zapachem też się od niego niewiele różni. Tematu nawilżania w ogóle nie poruszam, ponieważ on w zasadzie nie istnieje.
Zabijcie mnie, ale nie spojrzałam na skład tego kosmetyku. Nie jestem specjalistą w tej
dziedzinie, wręcz przeciwnie. Pewnie gdybym zerknęła na skład w sklepie i
zobaczyła, że już na drugim miejscu znajduje się w nim alkohol, być może dałoby
mi to do myślenia i odłożyłam kosmetyk na półkę. Ale tak się niestety nie stało. Dopiero się uczę, a to na pewno była jedna z lekcji.
-k.
-k.