Czy to wstyd, zorientować się po 25 latach, że to co zwykło
jadać się tylko w postaci gotowanej, można również zjeść na surowo?
Nigdy nie lubiłam kalafiora. Tak na dobrą sprawę, nawet
porządnie go nie próbowałam, ale wystarczająco skutecznie odstraszał mnie jego „zapach”
wydzielający się podczas gotowania. W
ten sposób, przeżyłam sobie ¼ wieku, skrupulatnie unikając owego warzywa.
Tym większe było moje zdziwienie, gdy na kolację dostałam
sałatkę, właśnie z surowego kalafiora. No dobra, przyznam się: zjadłam ją, bo
zostałam bezczelnie oszukana i nie wiedziałam co to takiego :) swoją drogą, bardzo
dobry sposób na wszystkich NIE-CHCĘ-BO-NIE-LUBIĘ-A-PRÓBOWAŁEŚ?-NIE.
Rezultat? Kalafior to przepyszne, lekko ostre (mnie kojarzy
się z mieszanką rzodkiewki z kalarepką, a obie uwielbiam) warzywo. Jeszcze
większym plusem jest bogactwo witamin, których NIE ZABIJAMY niepotrzebnym (jak
się okazało) gotowaniem.
W ten sposób, powstał mój mix kalafiora-drobno posiekanego-
z tym co miałam akurat pod ręką: świeży koperek, żółta papryka, rodzynki, małe pomidorki
+ odrobina oliwy. Smak jest pierwszorzędny i ręczę za to ja, osoba która całe
życie uciekała przed tym białym potworem. Idealnie nadaje się jako dodatek do
głównego dania, lub solo jako pyszna i lekka kolacja.
Ktoś się skusi? :)
-a.
Ps: kolejne moje odkrycie z tej serii – surowe pieczarki są
jadalne!
Ps2: „nie popijaj owoców wodą bo będzie cię brzuch bolał” – odkładamy
ten argument do lamusa!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz